Bridge under water

bridge

Koniec tygodnia. Okrutnie długo nic nie pisałam. Tak wyszło. Czasem trzeba odpuścić. Tak już mam. Tęskniłam jednak za tym bardzo bardzo, żeby znów postukać w klawiaturę i stało się. Naszło mnie w środku nocy. Zbudził mnie upływający czas i bycie sam na sam z samą sobą. I wtedy przypomniałam sobie mój najulubieńszy film i książkę z czasów kiedy byłam młodą, pełną ideałów singielką – Bridget Jones. Uwielbiałam Renee Zellweger w tej roli. Taką pewną siebie na pozór, a wewnątrz kruchutką niczym . I wtedy pomyślałam – Kurczę, kiedy stałam się taka dorosła? Wstałam i poszłam do łazienki. Zaspanym jeszcze wzrokiem spojrzałam w lustro na tę dziewczynę z rozczochraną czupryną farbowanych blond kłaków. Jezzzuuu, jaka jestem stara na zewnątrz. Bez panierki na gębie wyglądam jak koszmar z ulicy Wiązów, dobrze że nie jak klaun, bo panicznie się ich boję. A we środku (jak mawiał król Julian), nadal ta dziewczyna, która płakała na koncercie ukochanego zespołu, biegała boso po skąpanej deszczem trawie, dzwoniła w środku nocy do przyjaciółki, jeździła autostopem, malowała paznokcie w kolorach tęczy i jadła truskawki nawet z chlebem… Gdzie ona się podziała… Nie ma już jej? To dalej JA?

W pokoiku dziecięcym, spokojne oddechy dwójki urwisów, na kanapie śpi kot a na dywanie leży pies. Oni są MOI. Moi. Bożeee, ja na prawdę jestem dorosła. Kiedy to się do cholery stało. Kiedy pytam. Może jak spałam… NO nie sądzę, przecież nie przespałabym własnego życia. Tyle pięknych chwil, tyle trudnych chwil…

To pewnie dlatego, że po prostu można się pogubić w tym całym dzisiejszym świecie. Na każdym rogu pełno pięknych, wystylizowanych, modowych blogerek w rozmiarze co najmniej XS. Piękne zdjęcia, cudowne smoothie na śniadanie, brunch z przyjaciółkami w południe. Zadbane domy, idealnie przystrzyżone trawniki. Czyste dzieci (irracjonalne jak dla mnie). Yorki w torebkach. Różowe srajfony na pierwszym planie, odbijają się ugryzionym jabłkiem w lśniącej tafli lustra wyrąbanego w kosmos hallu. Panie i panienki z rozchylonymi ustami (które nigdy się nie domykają, wypełnione do granic możliwości botoksem) lub rybią paszczą w dzióbek, pozują w sukienkach, które pasowałyby z pewnością na lalkę Barbie. Dżizas, a gdzie miejsce dla takich jak ja. Zwyczajnych. Rano nie wyglądam. Ślubny przywykł, kotu to nie przeszkadza, póki przynoszę mu smakołyki, pies ma na to wywalone, bo i tak mnie kocha, a dzieci śmieją  się , że wyglądam jak Anna z Krainy Lodu, gdy budzi się w dniu swoich urodzin z pierdolnikiem na głowie i zaschniętą śliną na brodzie… Nie jestem też dawcą rad wszelakich. Na serio nie wiem jak schudnąć bez diety (mi to  nie wychodzi), nie mam pojęcia jak urządzić idealne wymuskane przyjęcie, nie mam pomysłu na to jak zorganizować sobie przestrzeń typu biuro w małym mieszkaniu. Mam jednak coś co uwielbiam w sobie. Świadomość – siebie, upływającego czasu, moich mocnych i ujemnie mocnych stron. Kocham ten czas, tę moją teraźniejszość. Bo już wiem czego chcę, wiem że kocham to co robię, że idę w dobrym kierunku, z ludźmi, którzy są dla mnie inspiracją i motorem napędowym, z Rodziną, która jest daleka od ideału, ale jest prawdziwa, nie jest tylko idealnym ujęciem w kadrze aparatu. Z facetem, który daje mi przestrzeń, bez której zwiędłabym w ciągu doby. Z przyjaciółmi, których uwielbiam, bo są równie pokręceni jak ja. Z Rodzicami, którzy nauczyli mnie szacunku do samej siebie. Z Siostrą, która kocha mimo moich niezliczonych wad. Z kotem, z którym łączy mnie skomplikowana relacja, z psem, który wciąż się cieszy ze wszystkiego. No i na końcu wreszcie – Z moim całym wszechświatem – moimi M&M, chociaż wcześniej nigdy nie przypuszczałam, że zostanę Mamą.

Wszystko co jest za mną, wszystko co przeżyłam, stało się MOSTEM do tego co mam teraz. To co mam teraz jest kolejnym mostem, który prowadzi mnie w moją przyszłość. Uwielbiam mosty, kładki, pomosty, wiadukty. Przechodzę przez nie z dreszczykiem emocji i nie palę ich za sobą, żeby pamiętać skąd przyszłam, bo wtedy jest mi znacznie łatwiej, odnaleźć kierunek, w którym zmierzam.

A TY? Miałaś tak kiedyś?  Naszła Ciebie taka refleksja? Co ja tu robię, kim jetem, kiedy to wszystko stało się takie poważne i dorosłe? To przecież Twoje życie. Pamiętaj o tym , gdy po raz kolejny zrezygnujesz z siebie, bo tak nie wypada, bo nie masz czasu, bo już z późno. Wcześniej już nigdy nie będzie, czas na działanie masz teraz. Możesz zbudzić się w środku nocy z poczuciem , że wszystko już za Tobą, albo… obudzić się rano i pomyśleć, ile jeszcze możesz zrobić, ile jeszcze nieodkrytych wspaniałych chwil na Ciebie czeka. Pomóż szczęściu i zacznij świadomie kierować swoim życie, zbudź się z letargu wraz z podmuchem wiosennego wiatru, ocknij się, jesteś sobie potrzebna jak nikt inny na świecie.

2 thoughts on “Bridge under water

    • Dzięki Aga 🙂 Myślę, że musimy zorganizować spotkanie pod tytułem NO MAKE UP najlepiej w okolicach Halloween 🙂 Nie poznasz mnie bez makijażu 😉 Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *