Archive | 4 maja 2020

Can’t smile without you…

Czy wiesz jak to jest budzić się rano, czuć wypełniającą cię harmonię, idealny balans, spokój wewnętrzny i energię, która aż prosi Ciebie o wstanie z łóżka i rzucenie się w wir zajęć różnorakich… Nie znasz tego uczucia? Nie martw się, ja też nie. Zazwyczaj walczę do ostatniej drzemki w srajfonie o choćby pięć dodatkowych minut, spędzonych w pościeli, takiej mięciutkiej i przyjemnej. I tak wciskam magiczny przycisk – drzemka – do ostatniej zdawać by się mogło, racjonalnej chwili, by wreszcie dokonać tego cudu i się podnieść z wyrka. Czasem jedyną motywacją, żeby tam nie spędzić całego dnia, jest pełen pęcherz. Nie oszukasz fizjologii, choćby nie wiem co. Nie jestem leniem. Nie byłam leniem. Czasem nie umiem w życie. Czasem nie umiem dzień, dwa, tydzień… Nie oczekuję teraz współczucia, ani oklasków, tylko tak sobie rozmyślam, że może ktoś to przeczyta i pomyśli – to też moja historia. I wtedy zrobi się Tobie tak troszkę lżej na serduchu. Mam taką nadzieję. A może masz dokładnie odwrotnie i każdy dzień to dla Ciebie nowa przygoda? Nie wiem, co Tobie na to powiedzieć, duma i radość to mało, jeśli tak wygląda Twoja codzienność, to znaczy, że pozwoliłaś sobie na szczęście i jesteś na dobrej drodze, nie zbaczaj z niej zatem 🙂

Od dawna uważałam, że wojnę z moją duszą muszę toczyć sama. Odepchnęłam większość bliskich mi osób na odległość niemalże kosmiczną. Czasem wygrywam moje bitwy, czasem ponoszę sromotną klęskę, która jest jak atak na moją tożsamość, rozkłada na łopatki, tak, że trudno złapać oddech i się podnieść. W czasach, w których niemal każdy mówi o samorozwoju, sile, wewnętrznym drapieżniku, ściga się by być najbardziej zajebistą z zajebistych wersji samej siebie, ja ponoszę porażkę za porażką. Leżę sobie potem w samotności i liżę rany. Są takie rany, które na zawsze pozostaną Twoją blizną, jednak to właśnie one tworzą Twoją historię. Nie boję się już tego, że czasem jestem słaba, że za bardzo słucham podpowiedzi serca. To właśnie jest moją siła, potencjałem, to ostatecznie zawsze zwycięża, ta strona mocy, która woła by wstać i zrobić kolejny krok. Więc idę. Nie poddaję się. Czuję wiatr na mojej twarzy, słońce delikatnie głaszcze mój policzek i w takim momencie wiem bardziej, że to, że tu jesteśmy, to cud. Możemy uczynić naszą podróż albo udręką albo dać się porwać sercu i przestać oglądać za siebie. Wiem, że w mojej podróży potrzebuję kompanów, przyjaciół, sprzymierzeńców, oddanych bardziej niż współpracownicy w korpo (których lojalność mierzy się pieniędzmi i aktualnymi zagrywkami menagierów). Zrozumiałam, że samotność jest dla mojej duszy tym, czym jest długa relaksująca kąpiel dla ciała. Pomaga mi pozbierać i ułożyć moje puzzle. Ale zaraz po tym chcę do ludzi, bo są moją inspiracją, są zagadką, dobrem, złem, wszystkim.

Uśmiecham się do siebie i do Ciebie 🙂

Dziękuję, że Jesteś tu ze mną <3