Z życiem bywa tak, że nie zawsze dostajemy to czego chcemy a przychodzi do nas to czego potrzebujemy. Zdarza się tak, że to czego chcemy nie koniecznie nam służy, choć możemy nawet o tym nie wiedzieć. Dlatego wszechświat skupia się na tym by dostarczyć nam to czego potrzebujemy. Na początku trudno może być zrozumieć, dlaczego coś otrzymaliśmy albo nie dostrzegamy tego, że to jest dokładnie to czego nam teraz potrzeba. Myślę, że to nawet dobrze, że nie dostałam wszystkiego czego zapragnęłam, jak mawiają – uważaj o czym marzysz, bo może się spełnić… Pytania o sens są ważne. Tylko czasem szukamy odpowiedzi tam gdzie jej nie ma i nie będzie. Odpowiedź jest najczęściej w nas samych. I jeśli na moment się zatrzymamy i wsłuchamy w bicie własnego serca, w jego rytmiczną melodię, wtedy odkryjemy prawdę o nas samych. Bo relatywnie często coś jest uratowane właśnie wtedy kiedy myślimy, że zostało stracone. Każdy koniec jednej historii jest początkiem następnej. Nie widzimy tego, gdyż ważny jest dystans a nade wszystko czas i nie przestane tego powtarzać. Czas. Jest jak zaklęcie z opóźnionym zapłonem. Czas. Płynie za szybko kiedy czujemy się szczęśliwi i potrafi zwolnić do tempa niewielkiego ślimaka gdy tkwimy w niewygodnym dla nas położeniu. Czas pozwala nabrać dystansu. Staje się częścią naszego doświadczenia, kiedy jesteśmy w stanie wyciągnąć płynącą z naszej historii lekcję. Nie wolno ignorować czasu. On i tak będzie płynął, niezależnie od tego, czy podejmiemy działanie czy przystaniemy na chwilę. Jest czymś co jest poza naszą kontrolą. Ile nie włożyłabyś czasu w wyścig z czasem, on i tak odpłynie, swoim tempem.
Przyglądam się ludziom, którzy tak zachłannie starają się ten czas zatrzymać w miejscu, boją się własnych zmarszczek, lgną do utopijnego świata, w którym wszystko da się wygładzić, odsunąć o parę chwil w czasie. Zamiast cieszyć się swoim doświadczeniem, gonią wątpliwe (według mnie) „ideały” wyprasowanych od botoksu „instagramowych księżniczek”, których zdjęcia świecą się od „flag” marek spodni, skarpetek a nawet proszków do prania poprzez krem na grzybicę stóp oraz maść na ból dupy. Księżniczek jednego może dwóch sezonów, które jak już się zestarzeją, to nikt nie będzie pamiętał o „reklamach” tych wszystkich bezużytecznych produktów, które nagromadziły w swoich nieskazitelnych norkach. Bo jak śpiewał Karpiel-Bułecka, tam w tą ostatnią z dróg i tak każdy kiedyś pójdzie boso. Czas, który nastał parę miesięcy temu, czas, który miał wszystko zatrzymać, paradoksalnie większość rzeczy przyśpieszył. Łole na portalach społecznościowych pękają w szwach, najbardziej fajowe są te, w których to lokalni „pseudocelebryci” skarżą się na to, że ktoś im zagląda do kuchni czy łóżka, choć najpierw sami bezpretensjonalnie się tym dzielą. Dzielą się dosłownie wszystkim. Nie ma żadnej intymności, doszło do wypaczenia znaczenia tego przywileju – intymność jest teraz wstydem. Najbardziej nieznośne jest, jak nasi „darczyńcy”, obdarci z całej swej tajemniczości, narzekają na tych samych portalach i stronkach, że ludzie spekulują na ich temat, albo, że stali się źródłem plotek. Jeśli stoisz przed światem naga, nie dziw się, że ktoś obiektywnie wyraża na ten temat swoją opinię. I to nie jest hołd złożony hejterom i trollom, nie toleruję tychże, a jednocześnie jest mi ich żal… Nic nie usprawiedliwia szykanowania i obrażania innych. Wyrażanie w sposób kulturalny swojej opinii uważam za słuszne. Zastanówmy się raczej, co to obnażanie ma przynieść: ulgę, popularność, ból, rozterkę, sławę… Uważam, że pytanie po co, jest jak najbardziej zasadne. I nie, nie jest tak, że zawodowo zajmę się teraz malkontenctwem i krytykanctwem, jestem daleka od tego, wolę znaleźć swoją niszę. Piszę o tym, bo mnie to poruszyło, bo próbuję to ogarnąć moim blond mózgiem 😉
Moja kochana, dzielmy się naszą intymnością rozważnie. Wiem coś o tym, ponieważ dzielę się z Tobą sobą, i czasem mogę dotknąć tematów, które są bardzo intymne i bardzo moje. Znam wiele świetnych ludków w tych fejsbukach i instagramach, którzy dzielą się szalenie ważnymi tematami, są inspiracją, drogowskazem, motorem do zmian. Różnica pomiędzy nimi a pozerami jest zasadnicza, a jest nią autentyczność, prawda, którą zawiera ich przekaz. Oni są tacy ludzcy, tacy mi bliscy. Dość mam tych „idealnych” ludzi. Serio, istnieją kobiety, które nawet w czasie miesiączki wyglądają kwitnąco i ubierają się od stóp do głów w śnieżno białe ciuchy i pozują z lejkiem albo tamponem w prawej ręce, szczerząc zęby do zdjęcia. Wow. No wprost mega, ja w te dni czuję, że chcę stać się jednością z moim kocykiem. Każdy ruch sprawia mi ból, przez moją koleżankę endometriozę, zrosty i inne turbulencje. Traktuję ten czas w kategorii – przetrwać. Nie, nie zazdroszczę tej bieli, ja po prostu w nią nie wierzę. Wstydzimy się prawdy o nas samych. Prawdy o tym, jak niedoskonali jesteśmy jako ludzie. Bo czymże jest doskonałość, bo jeśli tymi śnieżnobiałymi ciuchami otagowanymi ze wszystkich stron, to ja to za przeproszeniem pier…lę, wolę być nieperfekcyjna i w 100% spójna ze sobą samą. Słowo do wpisania w notesiku na dziś dla Ciebie to akceptacja i czas. Zaakceptuj siebie całą i daj sobie czas, jesteś unikatem, a ich nie da się wcisnąć na zdjęcie i przykleić im etykietki. Jesteś nie do podrobienia i tego się trzymaj. I pamiętaj nie wszystko czego chcesz, jest tym czego potrzebujesz 🙂
Love You <3